Smoczy zakątek

Chłopcy - Jakub Ćwiek

Chłopcy. Historia Zagubionych Chłopców z Nibylandii, którzy już dorośli. Czy aby na pewno? Jak dla mnie, książka rewelacyjna; odpowiednia dawka nieco głupkowatego humoru połączona z jeszcze odpowiedniejszą dawką rozsądnej troski. I logiki. I braku logiki też.  Czyta się super szybko i przy tym super przyjemnie. Dobrze, że są już napisane kolejne tomy, i że są już przygotowane u mnie na półce. Polecam serdecznie każdemu, kto chociaż przez chwilkę chciał zawitać do Nibylandii!

 

  Coś grzmotnęło o ziemię kilka metrów dalej, a zaraz potem z połamanych krzaków wygrzebał się poobijany Kędzior. Gdy zobaczył Stalówkę, uniósł ku niebu nadłamany młot.

  - Thor! - stęknął. - Władca piorunów!

  A potem zwalił się nieprzytomny na ziemię. Pit dostrzegł, że noga olbrzyma wykrzywiona jest pod nienaturalnym kątem, a wokół głowy tworzy się aureola krwi. 

  - Nie powinniśmy kogoś wezwać? - zaniepokoił się. - Mamy na przykład?

  - A po co? - Stalówka wzruszył ramionami. - Nie sądzisz, że już sam upadek był dla niego wystarczającą karą?

Wieża jaskółki - Andrzej Sapkowski

 

- Ja, wdzicie, jestem błędny. Ale, na honor, nie obłąkany! O, jest mój koń. Chodź tu, Bucefał!.

 

Tak to dziesiątego dnia miesiąca września przejechaliśmy wszyscy na lewy brzeg Jarugi, raz tylko okrzyknięci przez straż, której Cahir, władczo zmarszczywszy bre, odwarknął groźnie coś o cesarskiej służbie, popierając wypowiedź klasycznie wojskową i zawsze skuteczną kurwią waszą macią.

 

O dziwo, poskutkowało – wampir w mgnieniu oka pozbył się denerwuącej maniery. Z czego wynika, że nieskuteczniejszą obroną przed intelektualną dominacją jest solidne obsobaczenie próbującego dominować intelektualisty.

 

- Nie – zaprzeczył Geralt, przysuwając się do ognska i okutując plecy derką. - Ja go znam. To nie może być mowa wiązana, bo on nie bluźni, nie mamrocze i nie liczy sylab na palcach. Pisze w cichości, a zatem to proza.

 

- Ha, ha! - zawołał Jakier, promieniując gwałtownie. - Książę kipnął! A to dopiero wspaniała i radosna nowina! To znaczy, chciałem rzec, smutek i żal, szkoda i strata... Niech mu ziemia lekką będzie...

 

W Talgarze zima zaczyna się we wrześniu, a kończy w maju. Pozostałe pory roku to wiosna i jesień. Jest także lato... zazwyczaj wypada w pierwszy wtorek po sierpniowym nowiu. I trwa aż do środy rano.

 

- Straszny z ciebie skurwysyn – powtórzył król, poważniejąc. - Ale porządny i przyzwoity skurwysyn. A to rzadkość w tych parszywych czasach.

 

Powiada prorok Lebioda: zaprawdę, ubogiego datkiem wesprzyj. Ale miast dać ubogiemu całego arbuza, daj mu pół arbuza, bo się gotowo ubogiemu we łbie przewrócić od szczęścia. (…) Jeszcze lepiej dać zaś ubogiemu ćwierć arbuza. A najlepiej sprawić, by kto inny dał ubogiemu arbuza. Albowiem zaprawdę powiadam wam, zawsze znajdzie się taki, kto ma arbuza i skłonny jest nim obdzielić ubogiego, jeśli nie ze szlachetności, to z wyrachowania albo dla inszego pozoru.

 

 

- Zabili mnie! - zawył poeta, jak na zabitego wcale głośno. - Krwawię! Umieram!

Czas Pogardy - Andrzej Sapkowski

 

- Ja – uśmiechnęła się Francesca – gdy ktoś komunikuje mi, że jest apolityczny, zawsze pytam, którą z polityk konkretnie ma na myśli.

 

- Jedziemy. Popędź no tego opasłego wałacha, Jakier.

- Mój rumak nazywa się Pegaz.

- Jakżeby inaczej. Wiesz co? Moją elfią kobyłę też jakoś nazwiemy. Hmmm...

- Może Płotka? - zakpił trubadur.

- Płotka – zgodził się wiedźmin. - Ładnie.

- Geralt?

- Słucham.

- Czy miałeś w życiu konia, który nie nazywał się Płotka?

- Nie.

 

- Starzeję się – mruknął po jakimś czasie, gdy Płotka zrównała się z karoszem Milvy. - Zaczynam miewać skrupuły.

- Ano, zdarza się u starych – łuczniczka spojrzała na niego ze współczuciem. - Odwar z miodunki pomaga na to. A na razie kładź sobie poduszeczkę na siodło.

- Skrupuły – wyjaśnił poważnie Jaskier – to nie to samo co hemeroidy, Milva. Mylisz pojęcia.

 

- Papla – powiedział cicho Geralt. - Gaduła. Kłapigęba. Jęzor by ci w leszczot należało wziąć, bałwanie ty. Wędzidło w zęby wsadzić.

 

- (…) Jeśli będzie bezpiecznie, zawołam głosem krogulca.

- Głosem krogulca? - niespokojnie poruszył brodą Munro Bruys. - Przecie ty pojęcia nie masz o naśladowaniu ptasich głosów, Zoltan.

- I o to chodzi. Gdy usłyszysz dziwny, niepodobny do niczego głos, to będę ja.

 

- Ugotowany! Ugotowany na dekokt!

- Prawda! Czarownica ugotowała kota na dekota!

 

- Szkoda tego kota – powiedział nagle głośno Percival Schuttenbacg. - Ładna była bestia, tłuściutka. Futerko lśniące jak antracyt, ślepia niby dwa chryzoberyle, wąsiska długie, a ogon gruby jak zbójecka pała! Kot jak malowanie. Musiał ci on siła myszów zniszczyć!

Wieśniacy uciszyli się.

- A wy skąd to niby wiecie, panie gnom? - bąknął któryś. - Skąd wam wiedzieć, jak ów kot wyglądał?

- A bo on tam, o, na wozie siedzi. Za waszymi plecyma.

 

- Pod wóz! Kryj się pod wóz, Jaskier, bo nas stratują!

- Nie ruszajmy się... - zajęczał przypłaszczony do ziemi poeta. - Leżmy... Słyszałem, że koń nigdy nie nadepnie leżącego człowieka...

- Nie jestem pewien – wydyszał Geralt – czy każdy koń o tym słyszał.

 

Fringilla Vigo pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela

 

Jaki upir jest, każdy widzi...

Szeptucha - Katarzyna Berenika Miszczuk

„Szeptucha” to kolejna powieść Katarzyny Bereniki Miszczuk, osadzona w alternatywnym świecie, w którym w Polsce nie rządzi Kościół Chrześcijański, lecz nadal obowiązują słowiańskie wierzenia i legendy. Wierzy się w Welesa, boga umarłych, Świętowita, tego od świata żywego, sprytne rusałki, czy groźne upiry. Tak, upiry, nie upiory.

 

Obecność legend, które, jako słowianie, znamy sprawia, że naprawdę przyjemnie się czyta. Kto w końcu nie zna opowieści co działo się na Łysej Górze (a działo się niemało, oj niemało), co można zdarzyć się w Noc Kupały, czy po co organizowane są Dziady? „Szeptucha” przypomina o tych wszystkich staropolskich świętach i, jak dla mnie, na nowo zachęca do poznania ich od podszewki. I to właśnie podoba mi się najbardziej. Świat opisany opiera się na naszych wlanych legendach, które, nie ma co ukrywać, są po prostu świetnie!

 

Gosia, a właściwie Gosława Brzózka, jest całkiem sympatyczną pannicą. Dwudziestoczteroletnia dziewczyna, jak określił jeden bohater, „w kwiecie wieku” (ach ci staruszkowie!), prezentuje sobą wszystko to, co prawdziwy mieszczuch powinien reprezentować, czyli paniczny strach przed kleszczami, nadludzką zdolność do wpadania w każdą błotną kałużę w okolicy i racjonalizm, który nie pozwala uwierzyć w chociażby lecznicze właściwości szklanki wody z surowym jajkiem wylanej do pieca. Tak się składa, że to pomaga na ból brzucha. O!

 

- To mówisz, że smoki naprawdę istnieją?

- Tak. Pioruny podczas burz wcale nie powstają w chmurach, tylko w pyskach smoków.

 

Uwierzyć znaczy zobaczyć, po prostu.

 

A co z fabułą? Otóż nie stoi w miejscu, lecz dzielnie brnie do przodu i nie pozwala na chociażby zalążek myśli „nudne to to”. Chociaż nie mogę powiedzieć, że jest pełna super zwrotów akcji i zaskoczeń, nie. Czyta się przyjemnie i bez nerwów, zdaje się, że o to właśnie chodzi. Do tego jest to pierwszy tom cyklu, a więc mogę śmiało powiedzieć, że pech mnie nie opuszcza... zawsze jak zaciekawi mnie opowieść, okazuje się, że to pierwszy tom cyklu, a na drugi czekaj sobie, czytelniku, czekaj. Tak.

 

„Szeptucha” to książka warta przeczytania. Nie tylko ze względu na obecność słowiańskich bóstw i legend, ale również na całą historię, podczas której niejednokrotnie parschniecie śmiechem i stwierdzicie „to przez to małe draństwo ciągle pali mi się ta żarówka!”.

Marcowe maleństwa :)

Sodomion - Jacek Inglot

Wtedy musiała kochać najbardziej, bo przecież miłość to nic innego jak poczucie nieustannego braku. To drugie jest jakby połową duszy - nie ma większego żalu, niż gdy się ją utraci, nie ma większej radości, gdy odzyska. Życie to pragnienie pełni, a tylko w miłości można się spełnić.

Ludzie tyle nie żyją, żeby w tylu rzeczach zagrać

Ja, Fronczewski - Mastalerz Marcin Fronczewski Piotr

 

Powiem krótko: rewelacja. Nie miałam pojęcia, że Piotr Fronczewski to aż tak sympatyczny człowiek. Gorąco polecam!

 

Brusikiewicz miał taki swój stały dowcip. otóż zwracał się do różnych ludzi w wymyślonym przez siebie języku - mówił coś w stylu "burladada dibirudu kafacepał dudujodi kałabała" - zwykle przemawiał tak dość długi i wpatrując się swojej ofierze uporczywie w oczy, czekał na reakcję. Ludzie zwykle wpadali wtedy w osłupienie. Ale jak kiedyś zagadał tak do kolejarza na Dworcu Wschodnim, to ten leniwie na niego spojrzał i odburknął: "Z peronu drugiego". Innym razem Brusikiewicz poszedł do sklepu monopolowego, na i mówi to swoje "kocołupu idabiridi jabarada dudu koniaczek?". A ekspedientka patrzy na niego z niechęcią i rzuca: "Pół litra czego?".

 

Co panu daje jazda na motocyklu?

Uczucie wolności.

Czyli?

No i weź tu gadaj ze ślepym o kolorach... Jak ktoś tego nie doświadczył, to trudno mu wyjaśnić. Ale dobra. Dzieckiem pan kiedyś był?

Tak.

A nie wygląda pan. Gratuluję.

Dziękuję.

 

Z wiekiem wyobraźnia się rozwija, a fantazja maleje, co jest zresztą najlepszym dowodem na to, że słowa te nie są synonimami. 

 

Wie pan, po czym poznać radosnego motocyklistę? Po komarach na zębach.

 

Wielką zaletą trabanta był fakt, że karoseria w ogóle nie rdzewiała, bo była z plastiku - chyba duroplast się to nazywało. Ale pewnie dla zachowania równowagi we wszechświecie enerdowscy inżynierowie postanowili, żeby cała reszta rdzewiała dwa razy szybciej, czemu sprzyjała oryginalnie rozwiązana kwestia wodoszczelności tego auta.

 

"Widzę, że panowie polujecie tylko na tubylców, bo przed chwilą wyprzedził mnie samochód na niemieckiej rejestracji i nie ma tu po nim śladu". A milicjant na to: "Jak myśmy zobaczyli, że on jedzie grubo powyżej dwustu, to pomyśleliśmy, że nam się radar spierdolił".

 

Nieoceniony byl Jerzy Dobrowolski z tym swoim charakterystycznym tonem życzliwego cynika recenzujący podanego mu właśnie kotleta: "W smaku do dupy, ale tak w ogole to bardzo dobry". Albo jeden z ostrzejszych zawodników w dziedzinie spożycia alkoholu, Mariusz Domochowski, tłumaczący, że pije głównie z powodu swojego adresu zamieszkania. 

 

Doliczyłem się osiemdziesięciu siedmiu filmów i czterdziestu jeden seriali z pańskim udziałem. Do tego stu siedemnastu spektakli Teatru Telewizj

Niemożliwe, ludzie tyle nie żyją, żeby w tylu rzeczach zagrać.

A jednak.

A role teatralne też pan policzył?

Oczywiście. Zagrał pan w pięćdziesięciu dziewięciu sztukach.

A w każdej co najmniej kilkadziesiąt razy, jeśli nie więcej.

 

A do obiadu pół literka. Ale co to jest pół literka dla czterech? Encyklopedyczna definicja słowa "nic" po prostu. 

 

24. WTDK
24. WTDK

Troszkę nowych książek w tym dwie z autografami; od Marty Kisiel i Igora Zalewskiego. Misja zakończona powodzeniem!

Jest odrobinę skryty. Tak samo jak szczury są odrobinę porośnięte futrem.

Nigdziebądź - Paulina Braiter, Neil Gaiman

Odwracam głowę i iść możesz wedle chęci.

Odwracam znowu i nie pójdziesz, aż do śmierci.

Nie mam twarzy, lecz ucha pustą przestrzeń.

Na me nierówne zęby, kimże jestem?

Richard zauważył kiedyś, że wydarzenia to tchórze. Nie lubią występować pojedynczo, lecz zbierają się w stada i atakują wszystkie naraz.

- To obrzydliwe - zauważył Richard. Błoto wciskało mu się do butów, dokonywało inwazji na skarpety i zaznajamiało się ze stopami znacznie bliżej, niż miałby na to ochotę.

- On żartuje. Tak naprawdę to nas zabili.

- Jako specjalistka od przerywania funkcji życiowych - odparła Łowczyni - nie mogę zgodzić się z tym stwierdzeniem. Żadne z was nie jest martwe. Natomiast oboje jesteście bardzo pijani.

Gdyby bałaganiarstwo stało się sportem olimpijskim, mógłby reprezentować w nim Anglię.

- W Londynie występują małe pęcherzyki dawnych czasów, w których rzeczy i miejsca pozostają takie same. Coś jak pęcherze w bursztynie - wyjaśniła. - W waszym mieście macie mnóstwo czasu, który musi gdzieś trafiać, nie zużywacie go całego.

- Chyba ciągle mam kaca - westchnął Richard. - To brzmiało całkiem sensownie.

- Nie musiałaś tego robić - powiedział. Miał wrażenie, że stadko małych zwierząt korzystało z jego ust jak z toalety, a potem umarło wśród odchodów, zmieniając się w zieloną, ohydną breję. Próbował wstać i natychmiast usiadł z powrotem. - Och! - wyjaśnił.

- Ile ty właściwie masz lat? - spytała dziewczyna.

Richard ucieszył się, że zadała to pytanie. On sam nigdy by się nie odważył.

- Tyle samo co mój język i nieco więcej niż zęby.

Trup był bardzo martwy.

 

Pustułka - Katarzyna Berenika Miszczuk

Biorąc pod wagę, że to mój drugi przeczytany kryminał w życiu... Rewelka! Chyba przygarnę więcej takich książek! Czyta się jednym tchem, wyraźnie widać, że autorka bardzo się rozwinęła od pierwszej powieści. Nie ma momentu, w którym książka staje się nudna, akcja twardo idzie do przodu, nie ma miejsca na nic nie znaczące momenty, przez co czytelnik czuje to napięcie i gorzę. No i jeszcze to, co w kryminałach najważniejsze - nie zgadniecie, kto jest zabójcą! Polecam!

Przebudzenie - Arwen Elys Dayton

"Przebudzenie" wyjaśnia tajemnicę piramid, teraz to wszystko ma ręce i nogi! ;)

Odrobina historii, odrobina science fiction, odrobina akcji i mamy świetną książkę! Przeczytałam na jednym wdechu, polecam! 

Świat to nie żadne fiu bździu...

Ram Dass i Król Zachodnich Smoków - Julita Grodek

 

 

Pierwszy rozdział zapowiadał zaskakująco ciekawą historię...

 

Kupiłam tą książkę zaraz po premierze i szczerze mówiąc zapomniałam, o czym właściwie jest, gdy w końcu wzięłam ją do przeczytania. Wyobraźcie sobie zatem, jakie wielkie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że akcja rozgrywa się w przyszłości i żaden z bohaterów nie myśli nawet o tym, by zadźgać coś lub kogoś mieczem. Zamiast tego o poranku na parapet wskakuje mechaniczny kogut i nie przestaje piać dopóty dopóki domownicy nie zwleką się z łóżek (całe szczęście, że w naszych czasach są jeszcze drzemki!), a ludzie jedzący kanapki z chleba wypiekanego w piecu i pomidorów hodowanych w brudnej ziemi uważa się za dziwaków i ekstrawertyków.

 

Nos na czterech łapach.

 

Do tej mieszanki dochodzi jeszcze kilka jeszcze mniej przyjemnych faktów, jak na przykład to, że żywy zwierzak domowy jak pies czy kot to prawdziwa rzadkość.

 

Ku mojej radości w fabułę wplątało się również coś na kształt klasycznej karczmy pełnej bohaterów rodem z gier RPG! Niesamowite, mimo swojej obowiązkowej obecności w grach fabularnych, w książkach, często będących ich inspiracją, jest ich       opłakanie mało. Na tyle mało, że jestem gotowa powiedzieć, że to jedyna, jak dotąd,             przeczytana przeze mnie książka, w której natrafiam na karczmę pełną poszukiwaczy smoków. I to w przyszłości. Żłobiących zmodyfikowane alkohole. I to bez mieczy. Skandal!

 

Moja koncepcja jest następująca: świat to nie żadne fiu bździu, tylko jeden wielki obóz koncentracyjny, popędzany batem okrutnego Wszechkata, który stworzył do w ramach jakiegoś zboczonego eksperymentu. Ludzie płaszczą się przed nim, błagają o miłosierdzie i zapewniają, że są grzeczni, ale ukradkiem, kiedy myślą, że ich nie widzi, robią sobie nawzajem świństwa i popełniają potworne zbrodnie. Mmmda. Oto czym jest świat. Codziennie zadaję sobie pytanie: gdzie wobec tego jest Bóg Zawsze Dobry, i o co w tym wszystkim chodzi. Nie znam odpowiedzi. Śledztwo w sprawie ciągle trwa. Jest to jeden z tych przypadków, gdy nie może być mowy o przedawnieniu.

 

W książce natrafiamy również na porównanie dawnej prawdy z obecnym fałszem. Dobre imię jest niszczone dla dobra turystyki, zysku i wiecznego dążenia do ułatwienia, a przy tym upłycenia sobie życia. Jak zniszczyć coś wyjątkowego? Skopiuj w tysiącach egzemplarzy i udostępnij dla mas.

 

Fałszując obraz, odbierasz dobre imię i pamięć. Widzisz, dawno, dawno temu człowiek zawierał ze smokami - tymi prawdziwymi - pakt i prosił o ochronę. Jeśli nie dochodziło do porozumienia, stawał do walki, jak równy z równym. Jeśli miał szczęście, wygrywał, a potem w długie zimowe wieczory opowiadał o swoim pojedynku i wszyscy słuchali z zapartym tchem. Teraz człowiek maluje na kubku do herbaty różowego idiotę i wmawia sobie, że to właśnie jest smok.

 

Minusem, jak dla mnie, jest czarny charakter. Klasyczna, tajemnicza postać, pojawiająca się w momentach radości i rozluźnienia, zawsze jako czarny kontur gościa w meloniku na tle jaśniejącego słońca. Mroczność i dramatyzm w każdym calu, niestety w negatywnym dla powieści sensie. Dobitką owego dramatyzmu jest umieszczenie powieści w fantastyczno-realistycznym świecie, w którym natrafiamy na kosmitów, nauczycieli-robotów, paktów ze smokami i nagle... Bum! Biblię! Umieszczenie tu wiary chrześcijańskiej nijak pasuje do całej reszty.

 

- Poszły won, niech was nakarmi ktoś inny.

- Griau? - zapytał retorycznie Magog.

- Riauu! - rozdarł się Gog, co miało znaczyć: "Na Bogokota! Czy nie widzisz, że konam z głodu?!"

 

Mniej więcej do połowy książkę czytało mi się przyjemnie, płynnie, szybko; dokładnie tak, jak być powinno. Jednak później coś się zepsuło. Wplątanie w cały ten fikcyjny świat wiary chrześcijańskiej, zapełnianie stron dziwnymi, niezrozumiałymi przemyśleniami bohatera miast akcją. Serio, zaczęłam uważać, że to nie powieść ale swojego rodzaju poradnik, kompendium wiedzy dla zbłąkanych, czy coś tego typu.  Fabuła po prostu zniknęła (no dobra, zmalała do rozmiaru kornika), niby coś się działo, chociaż nie potrafiłam tego zauważyć. Do końca dobrnęłam w pocie czoła i zgrzytając zębami. Rzadko bowiem zdarza się, że żałuję zakupu jakiejś książki. A w tym przypadku niestety tak jest.

 

Reasumując... Coś jest w Ram Dassie. Coś, co sprawiło, że przez pierwszą połowę przeleciałam jak dachówka spadająca ze szczytu dachu, a w drugiej, zamiast majestatycznie grzmotnąć komuś w głowę, utknęłam w rynnie pełna żalu. Książkę oceniam na dwie gwiazdki: za ten ciekawy obraz świata i pierwszy fragment, zrujnowane brakiem życia, akcji i, nie oszukujmy się, ciekawości.                                                                                                              

Znowu zaś ta sama sytuacja...

Zła krew - Sally Green

... że muszę czekać na kontynuację!

 

Przyznam szczerze, że ta książka ma dwie cechy, które nie są przeze mnie specjalnie lubiane; jest napisana w pierwszej osobie, a fabuła osadzona jest w czasach współczesnych (serio, magowie w dzisiejszych czasach?). Chociaż biorąc pod uwagę miłość, jaką darzę serię o Harrym Potterze wiem, można mnie uznać za hipokrytkę (ale w Hogwarcie nie ma ani grama prądu czy pistoletów!).  Omijając te dwie cechy książkę oceniam na co najmniej dobrą. Fabuła rozbudowana, co chwilę coś się dzieje, chociaż nie nastawiałam się na to, że sięgam po pierwszą część jakiejś nowej serii (znowu) i że będę musiała nie wiadomo ile czasu czekać na kolejne tomy (znowu). 

 

A uściślając: lubicie magię, przygody, tony zawiłości i problemów w życiu młodych bohaterów? Czytaliście książki Rowling już tyle razy, że znacie je na pamięć? Oto Zła krew przybywa na ratunek! Czytajcie, oceniajcie i czekajcie razem ze mną na kontynuację!

 

 

Księga cmentarna - Neil Gaiman

Ciekawa książka, chociaż nie najlepsza z opowieści Gaimana. Nie wprawiła mnie w zachwyt, nie wciągnęła jak bagno, ale za to zdaje się, że polubiłam cmentarze. Albo raczej jeden konkretny cmentarz. I Ghule.

 

«●»«●»«●»

 

(...) ludzie, którzy wierzą, że będą szczęśliwi, jeśli przeprowadzą się w jakieś inne miejsce, lecz przekonują się, że to tak nie działa. Gdziekolwiek się udasz, zabierasz tam siebie (...).

 

Jesteś równie widoczny, jak nos na twojej twarzy - oznajmił pan Pennyworth - a twój nos należy do wyjątkowo widocznych nosów, podobnie jak reszta oblicza, młodzieńcze, i ty cały.

 

- Nie możemy się dziś bawić, mości Niku, bo już niedługo nadejdzie jutrzejsza noc. A jak często można rzec coś takiego?

 

«●»«●»«●»

Nomen omen - Marta Kisiel

Cóż mogę powiedzieć o tej książce? Otóż dwie rzeczy:

1. Kompletnie zjadła mi mózg.

2. Chcę jeszcze! Książki, nie mózgu.

 

«●»«●»«●»

 

I tu pani Matylda urwała, gdyż wyglądająca spomiędzy kraciastych pledów zmizerowana twarz Salki wpierw przybrała barwę dojrzałego pomidora, następnia zbladła jak śmierć na chorągwi, aż wreszcie rozpłynęła się w wodospadzie łez.

- Jaguś, herbata! – zakomenderowała natychmiast najstarsza z sióstr Bolesnych.

- Z malinami?

- Maliny są dobre na katar. Lej rum!

 

Człowiek człowiekowi panią z dziekanatu.

 

Spod zajmującego środek pomieszczenia stołu, na którym zalegały stosy książek, wystawała para długich nóg w fioletowych sztruksach, zwieńczona wypiętym tyłkiem.

(…)

Tyłek spod stołu zmienił położenie, a jedna z nóg zadarła się frywolnie w powietrze, wsparta na chybotliwym kolanie.

(…)

Tyłek – jakkolwiek by to brzmiało – westchnął ciężko,

 

"Ja nieśmiertelny!" I to były jego ostatnie słowa.

Ogry - Stephan Russbült

 

(…) nie chciał zniszczyć kruchego poczucia zaufania pochopnym działaniem, jakim byłoby urwanie mu głowy.

 

(…) dążenie do tego, co nieosiągalne, może albo ocalić marzenia, albo zniszczyć duszę. W tym przypadku jest tak, że wy tu sobie marzycie i depczecie moją duszę. Dlaczego musiało to być od razu coś tak trudnego, jak czytanie mapy?

 

- Pochodzę z, eee… z północnego końca, eee… południowego zachodu.

- No, to nic dziwnego, że się nie znamy. Bo ja pochodzę z południowego początku północnego wschodu.

 

Wszyscy mają zostać zabici i myślą, że zostaną oszczędzeni tylko dlatego, że nie chcą mieć z tym wszystkim nic wspólnego?